(Terro)ekologia w Polsce idzie w parze z lewicowymi nurtami politycznymi i z takimi też mediami. To dla niej idealna przestrzeń do siania paniki, żonglowania faktami i budowania własnego biznesu pod przykrywką troski o środowisko. W tym kontekście dziwić może niedawny wpis przedstawiciela jednej z najbardziej rozkrzyczanych polskich fundacji, która doskonale wpisuje się w wymieniony wyżej schemat. Czyżby zmiana w poglądach? A może raczej miejsce, by zatrzymać się i wyostrzyć wzrok.
Jedną z najbardziej aktywnych medialnie fundacji w Polsce, jest Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze, którą reprezentuje m.in. Antoni Kostka. To przedsiębiorca, który porzucił swoje biznesy, by zająć się ekologią. Problem w tym, że nadal siedzi w roli biznesmena i na swoich działaniach próbuje ugrać interes. Ostatnio nawet, idąc z nurtem zbliżających się wyborów, dotyka nieco polityki. W tej sferze swoją uwagę skierował do Koalicji Obywatelskiej. Tym razem jednak postanowił ocenić jej działania z pewną dozą krytycyzmu.
„Tu ktoś odleciał”
Antoni Kostka na swoim Facebooku umieścił obszerny wpis, będący analizą czterech postulatów dotyczących polskich lasów. Trzeba przyznać, że choć plany polityków wydają się ambitne, to Kostka nie do końca jest im przychylny. Z tych czterech postulatów dwa uznaje za realne, jeden do wykonania od zaraz, ostatni zaś delikatnie określił mianem „po prostu nieprzemyślanego”.
„Rozliczymy partyjnych namiestników PiS za prowadzoną przez ostatnie 8 lat rabunkową gospodarkę leśną” – tak brzmi lewicowy postulat, z którym nie zgadza się przedstawiciel Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze. Ocena lewicowego działacza była jednoznaczna i zarazem zaskakująca: „Oj, tu ktoś odleciał”. Dalej Kostka zaznaczył, że choć sam się zalicza do „ludu platformianego”, jednak nie widzi potrzeby żądania głów.
Zdaniem Antoniego Kostki: „Gospodarka leśna w ostatnich latach nie była rabunkowa (…). I ta gospodarka wcale nie jest gorsza od tej realizowanej za rządów w poprzednich 30 latach (pod pewnymi względami jest nawet lepsza)”.
Każdy, kto śledzi działania Fundacji Dziedzictwo Przyrodniczej oraz Antoniego Kostki, zapewne poczuje się mocno zaskoczony tymi słowami. Nie licząca się z niczym ochrona lasów przed wycinką wydaje się jednym z większych i ważniejszych celów. Konflikty z leśnikami od lat trafiają do sądu. I nagle ten mężczyzna stwierdza, że nic niepokojącego przecież się nie dzieje. Ale Antoni Kostka to ekolog, który wciąż służy jako biznesmen. Warto przypomnieć sobie, jak jeszcze niedawno fundacja z Kostką na czele walczyła z „rabunkową gospodarką”. Jak to się ma do stwierdzenia, że jej przecież nie było? Korzystając z kłamstw, manipulacji i tworzenia atmosfery strachu i skandalu fundacja walczyła o drzewa, m.in. poprzez fałszywe gniazda czy sądząc się o potencjalne miejsca gawrowania niedźwiedzi. Nie można więc dać się zwieść słowom ekologa, który być może prowadzi sobie znaną polityczną rozgrywkę.
Fake gniazdo w walce o drzewa
Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze Antoniego Kostki w lutym 2019 r. wymyśliła sobie, że na terenie Puszczy Karpackiej znalazła wyjątkowe gniazdo. Miało ono należeć do będącego pod ochroną orlika krzykliwego. Oczywiście znajdowało się na jodle przeznaczonej do wycinki. Kolejnym krokiem fundacji było uruchomienie odpowiednich, podszytych łzawą historią, zrzutek. Jak się jednak okazało, pracownicy nadleśnictwa, na terenie którego rosło drzewo, przyjrzeli się bliżej rzadkiemu i cennemu gniazdu. Zwrócili uwagę na jego ażurową konstrukcję. Ta wyraźnie sugerowała, że gniazdo prawdopodobnie jest wytworem człowieka. Co więcej, gałęzie z których rzekomy dom orlika krzykliwego został wykonany, miały ślady cięcia, co tym bardziej przywoływało na myśl bardziej działanie człowieka niż ptaka. Sprawie przyjrzał się nawet specjalnie powołany ornitolog, który wydał profesjonalną ekspertyzę. Ta potwierdzała przypuszczenia leśników. Ekspert wskazał również na to, że gniazdo nie posiadało żadnych śladów bytowania jakiegokolwiek ptaka (np. brak odchodów), a jego lokalizacja nie pozwalałaby na to, by orlik krzykliwy mógł do niego dolecieć. Ale heroiczna walka o gniazdo miała swój finał w sądzie. Ten jednak odmówił ustalenia strefy ochronnej dla orlika krzykliwego.
Może nasuwać się pytanie, jaka korzyść dla Fundacji wiązała się z gniazdem. Nie uratowałoby ono wielu drzew. Tu jednak jest miejsce na słowo-klucz, które już padło: zbiórki. Ekolodzy wycenili sobie, że utworzenie jednej strefy ochronnej dla orlika krzykliwego będzie ich kosztować 1000 zł. Skąd takie szacunki? Nie wiadomo, bo według RDOŚ Rzeszów czynność ta kosztuje zaledwie… nic. Jest bezpłatna. Wystarczy złożyć wniosek. A może to zrobić każdy, nie tylko przedstawiciel fundacji. Na co więc przeznaczone były pieniądze? Może na rękodzieło i wykonanie kolejnych gniazd.
Tam, gdzie niedźwiedzie gawrują
Kolejna afera z wycinką drzew zaplanowaną przez bezdusznych leśników również miała miejsce na terenie lasów karpackich. Tym razem punktem zapalnym miały być gawrujące niedźwiedzie. Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze na drodze sądowej walczy o powstrzymanie zaplanowanej od dawna wycinki drzew z powodu potencjalnych miejsc gawrowania niedźwiedzi. Podkreślam, że chodzi o miejsca potencjalne, gdyż wszelkie wykonane wcześniej lustracje spornych terenów nie wykazały śladów gawrowania niedźwiedzi, ani tego, że sam proces wycinki mógłby w jakikolwiek sposób zakłócić niedźwiedziom bytowanie na terenie Puszczy Karpackiej.
Cała sprawa została nawet sztucznie napompowana w mediach. I to nie tylko w polskich. Podobnie brzmiące, krytyczne artykuły pojawiły się w tym samym czasie w mediach niemieckich i angielskich, m.in. w „Deutsche Welle”. Dopiero stamtąd rozniosły się one po polskich portalach internetowych. Co więcej, autorem polskich publikacji jest ten sam dziennikarz, Jacek Lepiarz, który napisał tekst dla DW, powołując się na „Tagesspiegel”. W naszych rodzimych publikacjach zapomniał jednak wspomnieć o tym, że tworzy omówienie własnego artykułu należącego do zagranicznych mediów. Brzmi to skomplikowanie? Na pewno szyte jest grubymi nićmi.
Głowa pełna pomysłów
Nie wszystkie inicjatywy Fundacji i dra Kostki krążą wokół ścinki drzew. Czasem w grę wchodzą np. drzewa z pradawnymi gatunkami jabłek. Takie właśnie miały rosnąć w sercu Bieszczad, z dala od cywilizacji, spalin samochodowych i sztucznych nawozów. To z nich nasz biznesmen postanowił produkować soki o cenie zwalającej z nóg. Zanim jednak interes zdążył rozkręcić się na dobre, wybuchła afera. Otóż, przebadano próbki tegoż w stu procentach zdrowego, ekologicznego soku. Okazało się, że skala pestycydów wielokrotnie przekracza dopuszczalne normy. Skąd wzięły się one w tak dziewiczym miejscu na serce Bieszczad? Odpowiedź na to pytanie zna tylko ekolog-biznesmen.