Gdyby ktoś myślał, że ZAIKS cienko przędzie; że premier Gliński musi nałożyć nowy haracz w postaci opłaty reprograficznej, będącej krypto podatkiem, żeby takim ZAIKS-om, a więc i rzekomo artystom, żyło się lepiej, ten byłby w grubym błędzie. Planowa opłata reprograficzna wleje więcej wody (naszych pieniędzy), ale w dziurawy durszlak. Ergo, to zdaje się być, mówiąc bez zbędnej dyplomacji, zupełnie bez sensu.
Miało być tak, że statut artysty zawodowego miałby być uregulowany, a fundusz na twórców (pytanie czy twórców czy celebrytów zostawiamy pytaniem otwartym) miałby się napełnić dla podmiotów takich jak ZAIKS czy ZAPA z opłaty reprograficznej podniesionej z 3 do 6 procent. Zdaniem Glińskiego (i Platformy Obywatelskiej, czyli poniekąd dawnego środowiska obecnego wicepremiera, sięgając w czasy Unii Demokratycznej czy Unii Wolności, która złożyła podobny projekt co Gliński), to janosikowe złupi jedynie bogatych, czyli wielkie firmy produkujące sprzęty rejestrujące treści (tablety, laptopy itd.). Chwilowo wycofano się tylko ze smartfonów, może dlatego, bo SEO Google nie zostawiało suchej nitki na pomyśle ministra kultury, przedstawiając go jako „podatek od smartfonów”, za który zapłacą wszyscy Polacy, zwłaszcza najbiedniejsi, na wsi, z dużym wykluczeniem cyfrowym, którzy w czasie pandemii, Delty, grożenia od września zdalną nauką, będą musieli wrócić do kupowania komputerów i tabletów dla swoich dzieci, na potrzeby nauki szkolnej.
Ale wróćmy do ZAIKS-u, bo wyjście naprzeciw biednym artystom opłatą reprograficzną w wydaniu resortu kultury, to przecież przyznanie, że taki ZAIKS nie daje rady, że za mało ma, że nie ogarnie twórców jak i podobne ZAIKSowi polskie organizacje zbiorowego zarządzania. A więc kawa na ławę.
ZAIKS ma się bardzo dobrze, a przynajmniej na własne potrzeby. Oto garść danych.
Stowarzyszenie Autorów ZAIKS, czyli Związku Autorów i Kompozytorów Scenicznych, wydaje się być najbogatszą organizacją pozarządową w Polsce, która przypomina bardziej korporację z licznymi etatami niż stowarzyszenie. Liczny zarząd to 21 osób, a z jego ciała utkana jest rada (15 osób), a wśród szefów ZAIKS-u, brat obecnego ministra kultury i wicepremiera, który nota bene lobbuje za opłatą reprograficzną, a ta… zasili fundusz ZAIKS-u. Są tam także gwiazdy rodem z PRL. Zresztą, ZAIKS był potęgą w minionym okresie, ale to już osobna historia. Tymczasem mamy prawie pół tysiąca ZAIKS-owych mróweczek (pracowników), którzy z tytułu pensji i premii pobierają rocznie około 60 milionów złotych. Podobnie drogie jest utrzymanie budynków czy pałacu w Warszawie (siedziba główna) znanego pod nazwą „Dom pod Królami”. Nomen omen… Stąd jasna staje się etymologia protestu „Nie płace na pałce!” wymierzonego w ZAIKS i chęć powiększania majątku Stowarzyszenia. Chociaż teoretycznie ZAIKS nie zarabia. Zbiera dla innych i na własne utrzymanie.
ZAIKS zarządza prawami autorskimi swoich członków, np. muzyków. Za wykorzystanie utworów płacą ZAIKS-owi stacje radiowe, restauracje, przedsiębiorstwa z radiowęzłami, organizatorzy koncertów itd. ZAIKS nie może zarabiać, jako się rzekło. Nominalnie. Może za to przyjmować pieniądze na cele własnej, przecież arcy kosztownej działalności. Tym samym, z każdej zainkasowanej złotówki 17 procent idzie do skarbonki ZAIKS-u. Reasumując, ZAIKS posiada budynki i grunty o wartości 44 mln i środki w wysokości 729 mln zł (opieram się tutaj głównie na danych z 2018 roku) i płaci 500 pensji, premii, diet, apanaży, ale to jest właśnie to coś konieczne na utrzymanie organizacji.
Ile płaci ZAIKS i komu z artystów? Nie wiemy. Stowarzyszenie nie publikuje takich danych. Wiemy za to, że ZAIKS i inne organizacje zarządzania zbiorowego są podobno zbyt biedne, by artyści mogli żyć godnie (mimo, że setki milionów ZAIKS posiada dodatkowo tytułem środków nigdy nie odebranych przez twórców!). Nie mam nic do artystów (chociaż prof. Gliński już raz wtopił z pomocą covidową dla artystów, proponując miliony bogatym celebrytom i muzykom disco-polo), jednak dlaczego nie zreformować ZAIKS-u zamiast ogołacać znowu Polaków? Aha, no tak, minister twierdzi, że to będzie jak u Janosika. Zapłacą bogate firmy, zagraniczne, oczywiście, a nie my. Szkoda, że innego zdania jest większość ekonomistów, którzy mówią wprost, że opłata reprograficzny powiększona dwukrotnie przełoży się na ceny towarów, a wyższe ceny towarów to cios w budżet domowy milionów Polaków.
„Jeśli opłata reprograficzna wejdzie w życie, to nowe telefony i nowoczesne telewizory typu smart podrożeją o kilka procent. Wyliczenie podwyżki jest stosunkowo łatwe. To mniej więcej 50 złotych na każdym tysiącu ceny produktu” – informowało w marcu tego roku Money.pl „Jeśli sprzedawca nie obniży swojej (na ogół dość niskiej) marży, to w przypadku opłaty w wysokości 5 proc., każde urządzenie zdrożeje o 50 złotych na każdym tysiącu ceny. Więc jeśli telefon kosztuje dziś 1000 złotych, to jego cena sięgnie 1050 złotych. Jeśli dziś płacimy za telewizor 2000 złotych, to razem z opłatą będzie kosztował 2100 złotych” – mówił portalowi Bartosz Słupski, ekspert ds. handlu.
O opłacę reprograficzną od lat zabiega… ZAIKS. Zabiega jak widać skutecznie. Ale skoro ZAIKS to m.in. Robert Gliński, a prawo dla ZAIKS-u w tym zakresie (opłaty reprograficznej) formuje jego brat, wicepremier Piotr Gliński, to można się spodziewać, że głos krytyki dziesiątek organizacji, ekonomistów, producentów, hurtowników, sprzedawców i Polaków nie będzie miał wielkiego znaczenia. Obym się mylił.
RW/fot. Wikipedia