Dokładnie 50 lat temu, 17 grudnia 1970 roku w Gdyni, a także Szczecinie miały miejsce masowe protesty robotnicze, w czasie których milicja i wojsko otworzyły ogień z broni naładowanej ostrą amunicją do manifestantów, wydarzenie przeszło do historii jako Czarny Czwartek. W wyniku ran postrzałowych śmierć poniosło kilkadziesiąt osób.
Czytaj też: Przerażająca wizja Jackowskiego: „Najgorsze dopiero przed nami”
W grudniu 1970 roku doszło do niepokojów i protestów w całym kraju, jednak największe odbyły się w Szczecinie oraz Gdyni. Kolejna podwyżka produktów spożywczych spowodowała, że najpierw w Trójmieście, a następnie w kolejnych miastach, między innymi w Elblągu oraz Słupsku rozpoczęły się masowe protesty robotnicze. W wielu miejscach doszło do zamieszek i starć z milicją. Do pomocy w tłumieniu rozruchów komuniści zdecydowali się na wysłanie wojska. Przeciwko demonstrantom stanęli uzbrojeni w broń ostrą milicjanci i żołnierze, było wielu rannych i zabitych.
Czarny czwartek: 17 grudnia 1970 roku w Gdyni i Szczecinie miały miejsce protesty robotnicze, milicja otworzyła wtedy ogień
Najtragiczniejszy w skutkach okazał się 17 grudnia 1970 roku, który do historii przeszedł jako Czarny Czwartek. Rano strzelano do pracowników Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni, zginęło wtedy 10 osób. Tragiczny bilans ofiar był także w Szczecinie, gdzie protestowali pracownicy Stoczni Szczecińskiej im. Adolfa Warskiego. Demonstranci podpalili budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR, Wojewódzkiej Komisji Związków Zawodowych, a także Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Później tłum ruszył również na Komendę Wojewódzką MO, więzienie oraz prokuraturę. To tam doszło do starć podczas, których śmierć poniosło 16 osób.
„Na początku nie było jakiś problemów. Ludzie wychodzili i krzyczeli „chodźcie z nami! Chodźcie z nami!”. Potem dopiero wieczorem się zaczęło. Zadyma zaczęła się od momentu, jak protestujący tłum chciał wejść do środka komendy milicji. Stoczniowcy zaczęli skandować swoje hasła, a jak wracali do stoczni, to gdzieś tam w parku zostali zaatakowani przez ZOMO. To było obok mojego mieszkania. Stała tam taka budka telefoniczna, stoczniowcy ją rozwalili. Parę godzin później wyszła już cała stocznia. Podeszła pod Komitet Wojewódzki partii i zdaje się, że ktoś wszedł do środka, bo wyrzucono ze środka meble.”
„Było tam pełno ludzi. Jak się wszystko pod komitetem rozpoczęło, to przyjechała milicja, wojsko i wszystko zostało obstawione. Wtedy ludzie zaczęli krzyczeć: „wojsko z nami! Wojsko z nami!”. Zaczęło się strzelanie. To była taka psychoza tłumu. Jak podeszli pod komendę, to stała tam taka stara łódka. Protestujący chcieli ją podpalić, żeby dostać się do środka. Nie wyszło i zaczęły się strzały. Użycie siły było tragiczne w skutkach. Dobrze, że teraz nie jest tak, że nie dochodzi do takich sytuacji”
– opowiada Henryk Wawrowski, 25-krotny reprezentant Polski, srebrny medalista igrzysk olimpijskich z Montrealu z 1976 roku, który grał w Arkonii i Pogoni Szczecin.
Sportowcy także odczuli skutki protestów
Wydarzenia z grudnia 1970 roku miały swoje odbicie także w życiu sportowym portowego miasta. Arkonia Szczecin uchodziła za klub milicyjny i kilku jej piłkarzy miało etaty w milicji. Dlatego chciano wykorzystać ich do tłumienia protestów, jednak ostatecznie się to nie udało.
„Po tych grudniowych wydarzeniach, to chłopaków Arkonii zebrano do klubu i jedna z nawiedzonych osób wyznaczyła im służby. Mieli chodzić po mieście po cywilnemu, bo kilku chłopców było na milicyjnych etatach. Poszli raz, klub był na Kochanowskiego, a oni poszli na Wojska Polskiego. Jako że byli w cywilnych ubraniach, to od razu zostali zatrzymani i potem już nigdzie nie chodzili. Na początku była mobilizacja. Na mieście było dużo milicji, nie można było swobodnie chodzić. Dochodziło do zamieszek. Była godzina milicyjna, wiele patroli, legitymowali ludzi”
– dodaje wychowanek Arkonii Wawrowski.
Podczas wszystkich grudniowych protestów w kraju zginęło 41 osób. Nigdy nie ukarano odpowiedzialnych za otworzenie ognia do protestujących i wydanie tego rozkazu, a warto zwrócić uwagę, że ministrem obrony narodowej był wtedy Wojciech Jaruzelski. Sytuacja nie uległa zmianie nawet po upadku PRL.
Źródło: Interia
Polecamy także:
Na Ziemi stworzy się superkontynent. To nieuniknione
Niesmaczne! Niemieccy eksperci od gazowania mają wytyczne dla polskich hodowców…