Zatonięcie radzieckiego statku wycieczkowego „Admirał Nachimow” było jedną z największych katastrof morskich w historii ZSRR. Według zeznań świadków ciała pływały dosłownie wszędzie. Wielu porównywało tę tragedię z zatonięciem „Titanica”.
Czytaj też: Za pieniądze ciekawskim pokazywał wcześniaki. Cała prawda o słynnej „wylęgarni dzieci”
Późnym wieczorem 31 sierpnia 1986 roku zdarzyła się jedna z najtragiczniejszych w skutkach katastrof morskich w historii Związku Radzieckiego. Luksusowy radziecki wycieczkowiec „Admirał Nachimow” zderzył się z potężnym masowcem „Piotr Wasiow”, w wyniku wypadku statek pasażerski zatonął. Na pokładzie „Admirała” przebywały 1234 osoby z czego według oficjalnych danych utonęły 423. Jednak ZSRR znane było z tuszowania prawdziwych informacji, więc z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że ofiar było znacznie więcej.
Zatonięcie radzieckiego statku wycieczkowego „Admirał Nachimow” było straszną tragedią
„Admirał Nachimow” był tak naprawdę niemieckim statkiem wycieczkowym, odzyskanym po II wojnie światowej. Zbudowano go w 1925 roku w Bremie, nadano mu nazwę „Berlin i woził pasażerów do wybuchu konfliktu. Jednak od momentu rozpoczęcia II wś pełnił rolę okrętu szpitalnego. Na początku 1945 roku miał brać udział w wielkiej ewakuacji ludności z Prus Wschodnich, jednak podczas wypływania z portu zderzył się z miną. Jakby tego było mało podczas holowania go do stoczni w Kilonii zderzył się z kolejną i zatonął. W 1949 roku Rosjanie podnieśli go z dna i wyremontowali. Od 1957 już jako „Admirał Nachimow” zaczął wozić w luksusowych, jak na Związek Radziecki, warunkach turystów. Kursował między innymi na trasie Batumi – Odessa.
31 sierpnia 1986 roku o godzinie 22 statek wyruszył w swój, jak się później okazało, ostatni rejs. Wypłynął z Noworosyjska i skierował się w kierunku Soczi. Załoga wiedziała, że będzie przecinać drogę masowca „Piotr Wasiow”, dlatego poproszono o zgodę na przepuszczenie. Po jej otrzymaniu rozpoczęto manewr, wtedy kapitan „Admirała Nachimowa” postanowił opuścić mostek mimo, że powinien na nim zostać do zakończenia „mijanki”.
Pierwszy oficer „Nachimowa” Aleksander Czudnowski, zwrócił uwagę na szybko zbliżający się w ich stronę masowiec, zaalarmował „Piotra Wasiowa”. Jednak kapitan transportowca uspokajał, że wszystko jest pod kontrolą. Po latach okazało się, że zawiódł sprzęt nawigacyjny, któremu całkowicie ufał kapitan.
„Tkaczenko znał się na elektronice, bardzo interesowały go zdobycze techniki. Całkowicie ufał przyrządom. Ale komputery programują przecież ludzie, którzy mogą popełniać błędy, co udowodniło zderzenie dwóch statków”
– stwierdził Walery Timoszenko, który był korespondentem na miejscu tragedii.
Tragiczne w skutkach zderzenie i zatonięcie statku
Mimo podjętych w ostatniej chwili prób zmiany kursu „Wasiow” uderzył w wycieczkowiec dokładnie o 23:12. Masowiec wbił się w „Nachimowa” tworząc dziurę w kadłubie o szerokości 84 metrów. W tą przestrzeń wdarła się woda zatapiając go w jedynie 8 minut. O tej porze większość dzieci na pokładzie spała już w kajutach. Żadnego nie udało się uratować. W tym czasie dorośli oglądali koncert na górnym pokładzie. W wyniku szybkiego nabierania wody statek zatonął w kilka minut. Nagle w wodzie znalazły się setki pasażerów. Dodatkowo z uszkodzonych zbiorników zaczęły wyciekać tony paliwa, które utrudniały pływanie.
W ciągu 10 minut od tragedii na miejscu zdarzenia znalazły się 64 jednostki ratownicze. Według oficjalnych danych zginęło 359 pasażerów i 64 członków załogi. Nie wiadomo jednak jaka była prawdziwa ilość ofiar, gdyż ZSRR nie ujawniało takich informacji. Kapitan Markow chciał zostać na mostku do końca, jednak w pewnym momencie zmyła go stamtąd wdzierająca się woda, przeżył. Na statku pozostał natomiast pierwszy oficer Aleksander Czudnowski, który postanowił zamknąć się w swojej kajucie. Kapitanów obu okrętów sąd skazał na 15 lat pozbawienia wolności. W 1992 roku obaj uzyskali amnestię z rąk prezydenta Rosji Borysa Jelcyna.
Źródło: Ciekawostki Historyczne
Polecamy także:
Tak walczono z epidemiami w ZSRR. Maseczka to dopiero początek…
Po katastrofie przestali ich szukać. Przeżyli 72 dni, we wraku działy się przerażające rzeczy