13 października 1972 roku w Andach miała miejsce, szeroko znana, katastrofa lotnicza samolotu rugbistów, urugwajskiego klubu Old Christians Club. Śmierć poniosło w niej osiemnaście osób, reszta walczyła o przetrwanie przez 72 dni. Musieli w tym czasie posunąć się do rzeczy wręcz niewyobrażalnej.
Czytaj też: Gigantyczne oszustwo w milionerach. Wygrał milion, nawet prowadzący był w szoku
Studencka drużyna rugbistów z Montevideo, Old Christians Club, leciała do Chile na mecz z drużyną Old Grangonians z Santiago. Ze względu na towarzyski charakter spotkania zawodnikom pozwolono zabrać na pokład samolotu rodziny z dziećmi. Na pokład wyczarterowanej maszyny Urugwajskich Sił Powietrznych weszło 45 osób. Załoga, po pewnych problemach z pogodą, skierowała się w stronę And, żeby przedostać się na Chilijską stronę, przy przełęczy Paso Pehuenche. Z powodu złych warunków pogodowych źle obliczono czas potrzeby do przelotu przełęczą. Załoga była przekonana, że już bezpiecznie minęła wysokie góry. Obniżono więc lot, nadal znajdując się na skalistymi wierchami najwyższych szczytów na kontynencie południowoamerykańskim. Doszło do strasznej w skutkach katastrofy, maszyna uderzyła w zbocze góry, tracąc skrzydła i ogon.
Katastrofa lotnicza w Andach
W samym wypadku śmierć poniosło 12 osób, następnych 5, ciężko rannych, zmarło przed upływem 48 godzin. Ostatnia ofiara przeżyła następne 6 dni. Pozostali przy życiu pasażerowie podjęli walkę o przetrwanie. Brakowało im niemal wszystkiego. Pożywienia, ciepłych okryć, a także leków, czy środków dezynfekcyjnych.
Zakrojona na szeroką skalę misja ratunkowa trwała 10 dni. Jednak ogrom obszaru jaki trzeba było przeszukać przerósł możliwości ratowników. Zakończyła się niestety niepowodzeniem. Rozbitkowie wiedzieli, że zrezygnowano z prób ratunku. Gdyż we wraku znaleźli wcześniej, cały czas działające radio. Przygnębienie jakie czuli musiało być wręcz nieopisane.
Skromne zapasy żywności, które zawodnicy i ich rodziny zabrali ze sobą w podróż skończyły się bardzo szybko. W tak wysokich partiach gór, nie było szansy na znalezienie niczego nadającego się do spożycia. Żeby nie umrzeć z głodu rozbitkowie mogli zdecydować się tylko na jeden krok… kanibalizm.
Katastrofa w Andach zmusiła rozbitków do ostateczności
W momencie całkowitego kryzysu, na granicy życia i śmierci, podjęto decyzję o zjedzeniu mięsa swoich zmarłych towarzyszy. Dodatkowo 28 października i tak już przybitych i zmuszonych do ostateczności ludzi dobiła, lawina która osunęła się na wrak samolotu. W tym zdarzeniu śmierć poniosło kolejne osiem osób. Wydostanie się spod zwałów śniegu i częściowe odkopanie maszyny zajęło ocalałym, aż trzy dni.
Mimo wielu prób zejścia z gór, wszystkie kończyły się niepowodzeniem, nie mieli sprzętu i ubrań, żeby wytrzymać taką podróż. Zrezygnowani, podczas jednej z ostatnich prób odnaleźli oderwany od maszyny ogon samolotu. Znajdowały się w nim ciepłe ubrania, a także pożywienie, głównie słodycze.
Zdecydowano, że trójka śmiałków ruszy w poszukiwaniu pomocy. Wyruszyli 12 grudnia. Ciepło ubrani i najlepiej jak pozwalały na to dostępne środki przygotowani ruszyli w drogę. Po minięciu pierwszego szczytu zauważyli w oddali dolinę. Mając nadzieję na spotkanie tam ludzi i ratunek, dwójka z nich ruszyła dalej, jeden wrócił do wraku. W dolinie odnaleźli rzekę, która doprowadziła ich w końcu do cywilizacji. Cała droga zajęła im 9 dni. Dotarli do wioski pasterzy, którzy momentalnie poinformowali służby ratownicze o miejscu katastrofy samolotu. Wszyscy rozbitkowie, którzy zostali przy strzaskanej maszynie zostali uratowani. Ta katastrofa lotnicza, ze względu na makabryczność historii, doczekała się publikacji literackich, a także filmu.
Źródło: Interia
Polecamy także:
Wiceszef MZ: „Jest przygotowany cały katalog restrykcji”. Nie będzie taryfy ulgowej
Stan nadzwyczajny może wejść w Polsce w każdej chwili? „Taki wariant leży na stole”